Maraton Warszawski 2021 – relacja

43 Maraton Warszawski - Relacja

43 Maraton Warszawski za nami! Warszawskie ulice znowu wypełniły tysiące biegaczy z całej Polski i nie tylko! To było prawdziwe biegowe święto - można było się ścigać na dystansie od 5km, przez półmaraton, aż do królewskiego dystansu.

Jak wyglada covid-owy maraton (a może post covidowy?). Maseczka obowiązkowa przy wejściu do strefy startowej + brak strefy masażu po biegu, to w sumie główne zmiany. Jakie jeszcze różnice – rok temu tylko szczęśliwcy mieli prawo startu w Maratonie, (limit 1000 osób), w tym roku do ostatniej chwili można było się zapisać na maraton. Może to kwestia braku sponsora głównego? (kiedyś to był PZU Maraton Warszawski) a może jeszcze nie wszyscy się czują komfortowo na biegach masowych? Tak czy siak na starcie maratonu stanęło prawie 3.000 osób.

Ja sam skorzystałem z możliwości zapisu w ostatniej chwili, bowiem decyzje o starcie podjąłem w czwartek wieczorem. Dość powiedzieć, ze pierwszym jakimkolwiek biegiem od zapisania się na maraton był start w maratonie. Brzmi dość abstrakcyjnie – jednak w istocie nie do końca tak było. Planowałem na ten weekend coś dłuższego w kontekście przygotowań do Lemkowyny i jej magicznego dystansu 150km po Beskidzie Niskim. Brałem pod uwagę start w Ultramaratonie Jurajskim w Jurze Krakowsko-Częstochowskiej na 50km. Drugą opcja było dłuuugie wybieganie rzędu 50-60km. Sam start jako ten nie docelowy planowałem z pełnego treningu, jako forma mocnego treningu.

Tydzień przedstartowy i plan na bieg

Co mnie skusiło? Dobra pogoda (a przynajmniej tak mi się wydawało), wyraźny wzrost formy po wakacjach i najprostsza logistyka całego biegu. I może najważniejsze – moja życiówka z maratonu. Nie dość, że z porządnym wąsem, to wiem, że obecnie stać mnie na dużo wiecej!  (3:33:30 z 2017 roku) Tutaj byłem w miarę pewien, że co by się nie działo to bieg zakończę z życiówką. Choć to maraton i tak naprawdę nie można być niczego pewnym 😉

Teraz Wam napiszę, czego nie robić w tygodniu przedstartowym:
– nie imprezujcie na weselu do 4 rano. (choć było warto :))
– nie róbcie parapetówki w środku tygodnia (też było warto! :))
– nie róbcie 10km drugiego zakresu w dzień po parapetówce.

O czym więc można było marzyć w takich okolicznościach? Sukcesem pewnie już byłoby samo ukończenie maratonu, a mi oczywiście zamarzyło się łamanie trójki. Plan był prosty – biec na 2:59:59, wyłączyć myślenie i lecieć na aktywnym tempomacie za zającem. Polecieć ile się da, jak się uda to przyspieszyć na koniec, a jak się nie uda to przećwiczyć walkę ze ścianą, z którą na pewno się zmierzę na Łemko! (i to nie raz 😉)

Ekipa z SGGW - gotowi do walki!

Rano, tzn nie rano tylko o świcie (6:30 w metrze!) spotykam się z chłopakami z ekipy z SGGW z Julkiem i Piotrkiem. Razem idziemy na start, humory dopisują. Szybkie przebranie, krótka rozgrzewka – dosłownie 2km w tym 2 przebieżki i jesteśmy gotowi do walki. Spotykamy jeszcze Darka – DK Runner, który dzisiaj supportuje na rowerze Darka Nożyńskiego Szybkiegbieganie.pl. Szybka fotka, potem już tylko zwiedzanie tojtojków i lecimy na start. Sen o Warszawie, odliczanie.  Joanna Jóźwik strzela z pistoletu startowego i lecimy – ale to się wszystko szybko działo.

Zabójcza szarża i pogoń za zającem

Początek gęściutko i tłoczno – na moje oko ze 40 osób w grupie potencjalnych trójkołamaczy.

1 km – delikatnie pod góre w 4:14 wg GPS, ale wg oznaczenia trasy w 4:39… wspaniale, uwielbiam jak mi się te oznaczenia tak totalnie rozjeżdżają z GPS-em 
2 km –  zaczyna łapać mnie delikatna kolka. Jest  wesoło 😛
3 km – to tętno jakieś takie dziwnie wysokie, ale to w końcu na pewno przez emocje związane ze startem?
4 km – czy dzisiaj nie miało być chłodniej?
5 km – pierwszy międzyczas 21:17, czyli w sumie idealnie na połamanie trójki 😉

6-10km delikatnie przyspieszamy – jest trochę z górki i wszyscy już solidnie rozgrzani, biegnie się lekko i przyjemnie – choć tętno cały czas wysokie.

Z ciekawostek znacznik 6 km wypada na 6.2km wg GPS-a znacznik 7 km wypada na 6.9km. Ktoś mierzył w ogóle ta trasę, a może właśnie pobiegłem swój najszybszy kaem w życiu? Biegnę i nie wiem komu ufać – czy zajacowi, (jakoś szybko biegnie), czy znacznikom (te to chyba jakiś generator liczb losowych poustawiał), czy koledze garminowi? Tak czy siak 10km wjeżdża w 42:19 wg oficjalnego pomiaru.

10-15km szarża trwa. Na punktach nawodnienia dzieje się istne cuda. W grupie 40 osób, ludzie biegną slalomem, zatrzymują się i zabierają Ci przed nosem kubek z woda, po który właśnie wyciągnąłeś rękę. Na szczęście znajdują się dobre duszki, które po złapaniu kubka dziela się wodą/Izo/covidem  jak kto woli. 15 km wypada oficjalnie w 1:02:33, co by świadczyło o tym ze ostatnia 5 weszła w 20:14. Raczej źle ustawiony punkt z pomiarem – dziwnym trafem wszyscy na tym punkcie mają najlepszą prognozę wyniku.

15-20km – noga cały czas ładnie podaje, a ja zaczynam się szykować na legendarną Belwederską. Czym jest jednak ta Belwederska, wobec takiego podejścia pod Krzyżne na Biegu Granią Tatr? Tutaj problem jest jednak, taki że liczy się niemalże każda sekunda i trzeba w sumie żwawo biec, nie zajeżdżając się zbytnio. Pod Belwederską km wypada w 4:28, czyli całkiem przyzwoicie, a może zbyt przyzwoicie? Choć może jednak za wolno bo zając ucieka?

Połówka wypada dokładnie w 1:28:39, czyli tempo na 2:57:18. Trochę mocno. Strasznie mocno. Cholernie mocno. Jestem fanem negative splitu, ale jakoś zatraciłem się w tym biegu za zającem. Kolejne km wpadają odpowiednio w 4:11, 4:12 i 4:10 – dogoniłem zająca i topniejąca grupkę biegnącą razem z nim. (może już z 10 osób tylko?).  

Prawdziwy maraton i walka o życiówkę

25km to jeszcze tempo na 2:58, a później zaczyna się katastrofa. Zając uciekł na dobre, słońce zaczyna grzać coraz mocniej, wiatru jak nie było, tak nie ma. W nogach zaczyna gromadzić się beton. Na dodatek mój eksperyment z żelami okazał się nie wypałem. Zawsze w żelach denerwowało mnie otwieranie żeli, a później te lepiące się ręce. Opróżniłem więc tubkę po jakimś musiku i zrobiłem sobie jedną meeeega tubę z żelami. W teorii fajny pomysł można sobie to dozować w małych ilościach np. co 2 km. W praktyce wyszło, tak że miałem zero kontroli nad tym ile tego poszło, nie mówiąc, o tym że dużej części nie byłem w stanie wycisnąć z tej tubki. Pomysł fajny, ale nie polecam.

Waaaalka.

30 km – tempo na 3:00:02, ale ja już od paru dobrych kaemów, wiem że to się nie uda. Tempo 4:30 jest teraz dla mnie sufitem. Chwilę potem 4:40 staje się normą. To jest ta słynna ściana. Tutaj zaczyna się prawdziwy maraton. Przeszarżowałeś na początku to teraz cierpisz. Rozłożyłeś dobrze siły, to zaciskasz zęby i lecisz dalej swoje. Cały czas mnie motywuje jednak już nie 2:59:59, a nowa życiówka – jest o co walczyć. Mimo najszczerszych chęci przy podbiegu na Most Gdański na 35km tempo spada do 4:59. Prognozy wyniku, które sobie usilnie kalkuluje w głowie zmieniają się niemalże co kilometr. Co ciekawe moje tempo mocno spadło, a ja nie zauważyłem, żeby mnie ktoś wyprzedzał, co więcej nawet mi zdarza się wyprzedzać osoby, które przechodzą do marszu.

36-40 km – tutaj w planach miałem przyspieszać i urywać kolejne sekudny z 3 godzin, rzeczywistość jest zupełnie inna. Choć jeżeli za bazę wyjściową weźmiemy 4:59 z 35km to udaje się tutaj utrzymywać solidne 4:45-4:50. Perspektywa się szybko zmienia – jest moc!

Ostatnie 2km to już magia mety. (pomimo iż Joanna Jóźwik nie skleiła ze mną piątki na 40km!) Nagle zaczynam lecieć po 4:30, by na samej końcówce wykrzesać z siebie tempo w okolicach 4:00. W końcu jest, jest upragniona meta. Królewski dystans z nową życiówką 3:05:42. Stara poprawiona o 28minut. Poprzedni start w maratonie (Tatra Sky Maraton) poprawiony o prawie 3h 20minut.

 

Wynik trochę poniżej oczekiwań, ale uśmiech jest i to taki od ucha do ucha. Życiówka to życiówka! A na mecie wyglądało to mnie więcej tak!

Radio Eska – dzięki za tą pamiątkę!

Czy 2:59:59 było realne? Na pewno nie tego dnia, nia na tej trasie, nie przy tej pogodzie, nie przy takim tygodniu przedstartowym i nie przy pierwszej połówce under 1:29. Maraton  pokazał mi dzisiaj dobitnie, że na spontanie to nie wypada tak 3 łamać.  Zrozumiałem, wrócę i jeszcze tą 3 rozmienię na drobne! 🙂

Maraton Warszawski - ocena

Sama trasa Maratonu jak na Warszawę bardzo fajnie i widokowo poprowadzona, aż 4 razy przekraczaliśmy Wisłę, zaliczone Krakowskie Przedmieście, Belwederska, Stadion Narodowy, czy Łazienki Królewskie.  Choć jeżeli mam być szczery to  od 25km nie robiło mi już większej różnicy gdzie i wokół czego biegnę. Cieszyłem się tylko, że nie przebiegam koło domu, bo była by to nieodparta pokusa, żeby zawinąć do domu ciut wcześniej! 

Jak na Maraton Warszawski myślę, że było dość pagórkowato. Robotę przede wszystkim zrobiła Belwederska, jak i 4 raz wbiegnięcie na most + jeszcze jakieś mniejsze wiadukty. Na Orlenie w 2017 trasa miała chyba 1 podbieg na most świętokrzyski na 2km przed metą. Dla mnie maraton uliczny musi być możliwie płaski w końcu tutaj przyjeżdża się po życiówkę. 

 

Samą organizację biegu, depozyty, expo, komunikację oceniam bardzo dobrze, do poprawy jedynie rozmieszczenie znaczników na trasie! Z minusów – kibiców na trasie było stosunkowo mało, mimo pięknej pogody.  Może jednak opcja z pętlą 5-10km – byłaby lepsza?  Po pierwsze byłoby wrażenie, że kibiców jest zdecydowanie więcej na trasie. Po drugie może wtedy udałoby się poprawadzić jednocześnie i szybką i ciekawą trase? Nie wspominam nawet o prostszej logistyce, czy mniej zblokowanym mieście.  Ja bym z chęcią wziął udział w takim Maratonie!

Pogoda –  cieszyłem się, że nie było wiatru, bo pamiętałem z poprzednich edycji jak trzeba było walczyć z wiatrem wracając z Wilanowa do Centrum. Tym razem brak wiatru w połączeniu ze słońcem mocno podgrzał temperaturę biegu. Pogodę przed biegiem oceniałem na 8 na 10, po biegu oceniam na 5 na 10. Jednak optymalnie dla mnie byłoby z 10 stopni mniej  +  zachmurzone niebo.

Powyżej jedyne zdjęcie z mety jakie mam (obowiązkowe nawodnienie). Więcej zdjęć nie mam… spieszyłem się na spotkanie ze stolarzem w nowym mieszkaniu, na które spóźniłem się dokładnie 6 minut, czyli tyle o ile za wolno pobiegłem maraton wg założeń. Przynajmniej miałem dobrą wymówke!

OGROMNE GRATULACJE DLA WSZYSTKICH, KTÓRZY BIEGALI W TEN WEEKEND! Jak Wam poszło? Jak wrażenia?

Trzymajcie kciuki za dalsze przygotowania do Łemkowyny!
A jak już emocje opadły to wyglądałem, mnie więcej tak…

Jeżeli spodobał Ci się ten wpis – to zapraszam na moje profile na FB i Instagram.

Leave a Comment

Your email address will not be published.