Jak zostałem Legendą Ultrajanosika? część 2

To jest druga część relacji z biegu Ultrajanosika Legenda – do pierwszej części relacji zapraszam tutaj.

Przygoda Tatrzańska skończyła się w Zdziarze, ale wtedy też rozpoczęło się prawdziwe ultra – walka z własnymi słabościami, przeciwnikami i czasem. W Zdziarze na punkcie żywieniowym było tak sympatycznie, że najchętniej bym tam spędził resztę dnia – nie robiąc nic szczególnego, oprócz patrzenia na słowackie Wysokie Tatry i polewania się zimną wodą  ze szlaufa, którą zresztą się polewałem. Wolontariusze jednak na tyle mnie zagrzali do walki, że nie miałem wyjścia i już po chwili goniłem Czeszkę. Przede mną jest około 19km odcinek do Kacwina, który leży już w Polsce bardzo blisko słowackiej granicy. Jest ciut po godzinie 15, a na niebie nawet najbystrzejsze oko nie wypatrzy najmniejszej chmury, żar leje się z nieba. Trzeźwe myślenie już dawno wyłączyłem, przez co z punktu żywieniowego wybiegam z zaledwie 1 litrem picia, choć mam zapasowy softflask w plecaku, a na żywieniowej rozpisce mam zapisane minimum 1,5 litra na ten odcinek. 

Profil trasy biegu Ultrajanosik

Tatry zostawiamy za sobą. Tak wygląda pierwszy podbieg za Zdziarem. Na zdjęciu zawodnik z dystansu 80km. fot. Michał Buczyński. 

Kacwin, kacwin...ale gdzie jest woda?

Profil tego odcinka jest taki jak lubię – na początku dość mocno pod górę, a potem właściwie 15km delikatnego zbiegu z drobnymi przerwami. Na podejściu zaczynam już odczuwać trudy wysiłku i zaczynają mnie łapać pierwsze skurcze,  gdy tylko mocniej staram się depnąć. Gdy mięśnie serwują mi takie numery – zazwyczaj ja im serwuje dużo picia + elektrolity. Korzystam z elektrolitów Ale Hydrosalt, które od jakiegoś roku są na pierwszym miejscu w moim obowiązkowym wyposażeniu na biegi górskie. Pakując plecak popełniam jednak błąd, kapsułki trzymam luzem w przedniej kieszonce, a te nie wytrzymują ciepła i wilgoci. Moja cała lewa kieszonka, wygląda jakby była w jakichś prochach. Ja mam tylko nadzieję, ze nikt nie pomyśli, że to jakiś niedozwolony doping. Elektrolity przyjmuję w postaci białych pozlepianych grudek, są wspaniałe i ratują moje mięśnie.

 

Zdobywam najwyższy szczyt na tym odcinku (Magurkę 1196m) i zmuszam się do biegu. W międzyczasie udaje mi się sprawdzić lokalizację GPS pozostałych zawodników, mam wrażenie, że goni mnie zawodnik numer 5, ale zawodniczka numer 3 jest blisko, a wiem z innych źródeł, że zawodnik numer 2 biegnie bez GPS. Nie ma wyjścia trzeba gonić i uciekać. Odnajduję w sobie niespotykane moce – truchtam pod górę, biegnę po płaskim i wyciągam nogi ile się da podczas zbiegów – tutaj też wpada najszybszy kilometr tego dnia, który wg mego garniaka wyniósł dokładnie 4min 56sekund. Praktycznie od Hrebenioka, czyli mniej więcej od 5 godzin nie widziałem, żadnego biegacza, aż wreszcie wyłania mi się Czeszka. Czeszka, która idzie i rozmawia przez telefon, a ja właśnie sunę z prędkością około 5minut na kilometr. Pytam tylko, czy wszystko w porządku, widać, że ma kryzys i zaraz znikam jej z horyzontu. Wyprzedzenie Czeszki nie rozwiązuje jednak moich problemów z wodą, która dawno się skończyła, a do punktu jeszcze dobrych 8-10km. Zaciskam zęby i biegnę dalej. Po chwili nie mogę uwierzyć własnym oczom zawodnik z pozycji numer 2 ledwo maszeruje, kiedy ja osiągam najlepsze tempa tego dnia. Tym razem to jednak była zmyłka, gdyż zaczynałem po prostu doganiać osoby z dystansu 80km.

Moje myśli od dłuższego czasu koncentrują się na wodzie, a zasadniczo jej braku. Zaczynam jej wszędzie szukać, lecz nieskutecznie, a brudne kałuże zaczynają coraz głośniej mnie wołać. Myślę, ze brakło 2-3km, a skorzystałbym z ich zaproszenia. Na ratunek przychodzi rzeka Kacwinka, która znajduje się na 500m przed tzw. przepakiem w Kacwinie (miejsce, w którym można było zostawić swoje rzeczy przed biegiem). Padam na kolana, zanurzam głowę i stygnę w tej pozycji na dobre pół minuty. Następnie piję 3 kubki Kacwinianki i lecę na przepak. 

To nie moje zdjęcie, ale właściwie mogłoby być moje.  Pozycję przyjąłem tę samą, jedyna różnia jest taka, że butów nie zdjąłem. fot. Wiktor Bubniak

Szalona pogoń za liderem

Rzeczy, które dzieją się w Kacwinie nie mieszczą mi się w głowie. Najpierw mijam Ljubosa – Słowaka z pozycji numer 1, który właśnie wybiega z przepaku, a po wejściu do strefy żywieniowej widzę swojego sąsiada z autobusu Grześka, który siedzi na ławce bez butów i za bardzo chyba nie ma ochoty na nic. Dowiaduję się od niego, że Czeszka złamała „pałkę”, czyli po prostu kijek biegowy w języku czeskim. Sytuacja jednak wygląda tak, że w czasie, w którym ja zdążyłem zjeść 3 miski zupy pomidorowej z makaronem, doładować żele i elektrolity do plecaka, to mój sąsiad z autobusu praktycznie nie zmienił swojej pozycji. Życzę mu powodzenia i wybiegam na 2 pozycji z Kacwina. Do mety już tylko niecały maraton po górach.

Z Kacwina na kolejny punkt na przełęczy na Łapszance jest jakieś 10km. Napędzany zupą pomidorową mknę szybkim krokiem pod górę, czasem zamieniając nawet marsz w trucht. Jest 70km biegu, a ja wykrzesuję z siebie siły by truchtać pod górę. Myśl jest tylko jedna dogonić Ljubosa. Ten odcinek minął mi całkiem lekko i przyjemnie. Widoki są niesamowite po lewej stronie pięknie figurują Tatry, a przede mną zachód słońca zaczyna grać pierwszy skrzypce na niebie. Tym razem nie mam już jednak czasu na zatrzymanie się i robienie zdjęć – gonię Ljubosa. Na puncie w Łapszance podobnie spotykam się z liderem, on właśnie wybiega, a ja wbiegam – widzę strach w jego oczach. Na punkcie dowiaduję się, że nic nie jadł i spędził w punkcie 5 minut. Muszę, po prostu muszę go dogonić.

 

Na punkcie w Łapszance wg pomiarów tracę do Ljubosa 5minut, mam 11 minut przewagi nad Grześkiem i 21 minut nad Czeszką. W biegu jestem już od 12 godzin.

Zawodnik z dystaniu 80km, później na tym niebie był przepiękny zachód słońca. fot. Golden Goat Production

Następny cel to Trybsz, do którego jest jakieś 10km jednak trasa biegnie delikatnie w dół. Myślenie w ultra etapami to wg mnie jedna z kluczowych umiejętności. Myślę etapami i wyznaczam sobie cele krótkoterminowe. Nie myślę, o tym, że jeszcze parę godzin biegu. Takie myślenie zdecydowanie pomaga utrzymać silną motywację w trakcie biegu. Do Trybsza dobiegam już jak robi się ciemno. Nie chcę tracić czasu na wyciąganie czołówki z plecaka, ale koniec końców decyduję się na ten krok bo boję się kary czasowej za brak czołówki. Dobiegam do Trybsza – ponownie spotykam tam Ljubosa, tym razem Ljubos jest jeszcze w punkcie i dopiero po chwili wybiega. Dowiaduje się od wolantariuszy, że jest mocno zniszczony i tylko pyta się jaką ma przewagę nad drugim zawodnikiem. Wybiegam z Trybsza na ostatni punkt odżywczy w Dursztynie, który znajduje się na 93km. Jest bardzo ciemno, a bieg odbywa się teraz odkrytymi górami, widzę migającą czołówkę Ljubosa. Ljubos widzi moją czołówkę i w końcu odpuszcza ucieczkę i biegniemy we dwójkę.

93 km. Może tego na zdjęciu nie widać, ale tutaj trwa prawdziwy wyścig. fot Walusza Fotografia

Zamieniamy parę zdań, po czym postanawiam mu się urwać – Ljubos nie odpuszcza, a co gorsza po chwili to on stara mi się urwać. Jest jakiś 90km biegu, a my szarpiemy tempo i zaczynamy się ścigać – istne szaleństwo. Wbiegamy razem do Dursztyna.

Pozycja obowiązkowa na każdym punkcie. fot. Walusza Fotografia

A miało być tak pięknie i nagle wyrósł ŻAR

Ljubos pochwycił dwa banany i pobiegł, ja zdecydowałem się zjeść zupę mając na uwadze, że ostatni odcinek ma aż 15km. Zjem zupę i zaraz go dogonię. Zaraz za Dursztynem jest słynna góra Żar. Góra ma zaledwie 200m przewyższenia, jednak problemem jest to, że znajduje się na 95km, a cała zabawa odbywa się na piaszczystym zboczu o długości 400m. W wersji tatrzańskiej byłyby rozstawione pewnie drabinki i łancuchy, tutaj jest jedna długa lina. Robię krok i ześlizguję się, szukam cały czas techniki, która pozwoli mi się wgramolić na górę. Podciąganie się rękami na linie kosztuje mnie strasznie dużo siły, chyba najlepiej wypada w tym wszystkie pomaganie sobie kijami. Czuję się jak himalaista, każdy krok do góry kosztuje mnie strasznie dużo energii, muszę się zatrzymać ze 2-3 razy, żeby wziąć głębszy oddech. Widzę, jak czołówka Ljubosa mi ucieka. Coś wtedy we mnie pękło. 

Przeklęta Góra Żar. To na niej coś we mnie pękło. Foto z  biegu na 80km, ja byłem na tej górze w okolicach 21.30 w totalnej ciemności. fot. Golden Goat Production

Wgramoliłem się na górę, jest płasko można by biec jednak totalnie nie mam już ochoty, wiem że dostałem od Ljubosa kilka minut. Bolą mnie nogi i kolana – mam dość. Idę. 

Dalej idę. 

Dostaję sygnał od żony, ze idzie burza. Włączam mapkę z GPS-ami zawodników. Uświadamiam sobie, że mój sąsiad z autobusu biegnie bez GPS’a i w teorii, może mnie w każdej chwili wyprzedzić. Widzę, że zawodnik numer 4 zbliża się. Koniec wędrówki, biorę się w garść i zaczynam już nie tyle co gonić Ljubosa, a bronić 2 miejsca. Po chwili zaczyna mi padać czołówka, tak to jest jak się biegnie z 350 lumenami, gdy 100 lumenów jest w zupełności wystarczające. Chwilę później pada mi Garmin jest 104km. Skupiam swoje myśli tylko na tym, żeby nie zgubić trasy, nie mogę już liczyć na zegarek, który mnie poinformuje, gdy zejdę z trasy. 

Szczęśliwie po kilkunastu minutach zaczynają się pojawiać oświetlone maszty, które są zlokalizowane w okolicach mety. Biegnę, biegnę i się śmieje sam do siebie, wiem już, że 2 miejsce jest moje. Wreszcie dobiegam do mety – tam czeka na mnie moja żona. Czeka też na mnie kieliszek Śliwowicy, który czeka na każdego finisher’a, co by się dobrze nawodnić po biegu. Cały czas do mnie nie dociera, że zająłem 2 miejsce. To jest po prostu NIEMOŻLIWE, to się nie dzieje, a jednak – warto marzyć i mierzyć wysoko! Zbijam piątkę z Ljubosem, chwilę gadamy mega sympatyczny gość, na trasie rywale, na mecie przyjaciele.

Upragniona meta. fot. M. Złotowski

Meta - 2 mieeeejsce!

W ten oto sposób stałem się legendą Ultrajanosika, warto jednak w tym miejscu powiedzieć, że Legendą Ultrajanosika jest każdy, kto go ukończy i kto wypiję śliwowicę na mecie.

Organizator zadbał o dobre nawodnienie po biegu. film żony 🙂

Mój czas to 15:49:16, tracę do Ljubosa niecałe 10minut, a nad sąsiadem z autobusu mam 16 minut przewagi. Po biegu idę na piechotę do naszych pokoi, które są bardzo blisko mety. Dostaję sygnały na telefon, że chyba się zgubiłem, bo mój GPS pokazuje, że jestem poza trasą. Nie mam siły go wyłączyć, ale też nie mam siły zasnąć, wszystko mnie boli, emocje we mnie buzują. Zasypiam na chwilę o 5 rano, mimo iż bieg skończyłem o 23… Jestem zmęczony, zniszczony, ale jakże szczęśliwy. Jutro czeka nas jeszcze dekoracja zwycięzców.

1. GELCINSKY Lubos, SK – klub ULTRA Bolave nohy, 15:39:52
2. Jakub Trąmpczyński, PL – klub Ahojbaby.pl, 15:49:16
3. Grzegorz Marzec, PL – klub Gmina Strzelce Opolskie, 16:05:29

Podziękowania

Na koniec podziękowania, choć właściwie od tego powinienem zacząć relację  dla:
– żony za doping na trasie i za to, że odwiozła mnie po biegu z powrotem do Warszawy, gdy ja miałem kłopoty z wciśnięciem pedału gazu dzień po biegu
– dla mojej Mamy i Teściowej za opiekę nad Hanią i Helą, dzięki czemu mogłem w pełni zregenerowany przystąpić do biegu
– dla Heli i Hani, bo w trakcie biegu myślałem o tych dwóch małych nicponiach i dodawało mi to sił
– dla całej mojej rodziny i wszystkich znajomych, którzy pchali moją kropkę GPS  – docierały do mnie sygnały, że dużo osób mnie śledzi, co mnie bardzo motywowało do walki
– dla organizatora – za stanięcie na głowie, by tylko ta impreza się odbyła, w czasach koronahisterii
– dla wolontariuszy, którzy byli niesamowici i czułem od nich wielkie wsparcie. Naprawdę  w pewnym momencie, pomyślałem sobie, nawet że muszę ten bieg wygrać, żeby tylko ich nie zawieść
– dla Krystyny, która znalazła moje dwie karty kredytowe przed biegiem i nie dość, że mi je oddała to  nie wydała z nich ani złotówki
– dla Kliniki Fizjoterapii, Zygmunta Bartosiewicza i Karola Sulejewskiego, że dobiegłem w jednym kawałku do mety –  https://klinikafizjoterapii.com/
– dla Andrei Dylong @głodna.ultra , dzięki której w ostatnich tygodniach przed biegiem udało mi się schudnąć 1.5kg, zachowując jednocześnie wysoką intensywność treningową, a ładowanie węglem i taktyka żywieniowa na biegu wyszła po prostu świetnie.
– dla
BlackHatUltra i ŚwiatOkiemBiegacza za super podcasty, które uratowały nie jeden trening
– dla firmy 
Ahojbaby za wsparcie finansowe tego projektu 🙂
– dla Lubosa – za wspaniałą rywalizację w trakcje biegu
– dla wszystkich uczestników Legendy – za świetną zabawę i możliwość współzawodnictwa

Dla Ciebie drogi czytelniku za dotrwanie do końca, a jeżeli Ci się spodobało to zapraszam do polubienia moich stron na FB i Instagramie, gdzie będę informował o nowych wpisach.

6 thoughts on “Jak zostałem Legendą Ultrajanosika? część 2”

  1. Pingback: Jak zostałem Legendą Ultrajanosika? część 1 – downhillrunner.pl

  2. ŁŁaaaaAAAaaaałł !!! Super wyczyn i super tekst ! Gratuluję, jestem pod wrażeniem. Kombinacja zdolności i umiejętności sportowca wyczynowego i świetnego pióra jest niezwykła.

    P.S. Podoba mi się ustęp o gościu z długopisem 🙂

  3. Pingback: Jak zostałem Legendą Ultrajanosika? część 1 - downhillrunner.pl

  4. Pingback: Ultrajanosik Legenda rozłożony na czynniki pierwsze - garść ciekawostek dla statystyków - downhillrunner.pl

Leave a Comment

Your email address will not be published.