Profil tego odcinka jest taki jak lubię – na początku dość mocno pod górę, a potem właściwie 15km delikatnego zbiegu z drobnymi przerwami. Na podejściu zaczynam już odczuwać trudy wysiłku i zaczynają mnie łapać pierwsze skurcze, gdy tylko mocniej staram się depnąć. Gdy mięśnie serwują mi takie numery – zazwyczaj ja im serwuje dużo picia + elektrolity. Korzystam z elektrolitów Ale Hydrosalt, które od jakiegoś roku są na pierwszym miejscu w moim obowiązkowym wyposażeniu na biegi górskie. Pakując plecak popełniam jednak błąd, kapsułki trzymam luzem w przedniej kieszonce, a te nie wytrzymują ciepła i wilgoci. Moja cała lewa kieszonka, wygląda jakby była w jakichś prochach. Ja mam tylko nadzieję, ze nikt nie pomyśli, że to jakiś niedozwolony doping. Elektrolity przyjmuję w postaci białych pozlepianych grudek, są wspaniałe i ratują moje mięśnie.
Zdobywam najwyższy szczyt na tym odcinku (Magurkę 1196m) i zmuszam się do biegu. W międzyczasie udaje mi się sprawdzić lokalizację GPS pozostałych zawodników, mam wrażenie, że goni mnie zawodnik numer 5, ale zawodniczka numer 3 jest blisko, a wiem z innych źródeł, że zawodnik numer 2 biegnie bez GPS. Nie ma wyjścia trzeba gonić i uciekać. Odnajduję w sobie niespotykane moce – truchtam pod górę, biegnę po płaskim i wyciągam nogi ile się da podczas zbiegów – tutaj też wpada najszybszy kilometr tego dnia, który wg mego garniaka wyniósł dokładnie 4min 56sekund. Praktycznie od Hrebenioka, czyli mniej więcej od 5 godzin nie widziałem, żadnego biegacza, aż wreszcie wyłania mi się Czeszka. Czeszka, która idzie i rozmawia przez telefon, a ja właśnie sunę z prędkością około 5minut na kilometr. Pytam tylko, czy wszystko w porządku, widać, że ma kryzys i zaraz znikam jej z horyzontu. Wyprzedzenie Czeszki nie rozwiązuje jednak moich problemów z wodą, która dawno się skończyła, a do punktu jeszcze dobrych 8-10km. Zaciskam zęby i biegnę dalej. Po chwili nie mogę uwierzyć własnym oczom zawodnik z pozycji numer 2 ledwo maszeruje, kiedy ja osiągam najlepsze tempa tego dnia. Tym razem to jednak była zmyłka, gdyż zaczynałem po prostu doganiać osoby z dystansu 80km.
Moje myśli od dłuższego czasu koncentrują się na wodzie, a zasadniczo jej braku. Zaczynam jej wszędzie szukać, lecz nieskutecznie, a brudne kałuże zaczynają coraz głośniej mnie wołać. Myślę, ze brakło 2-3km, a skorzystałbym z ich zaproszenia. Na ratunek przychodzi rzeka Kacwinka, która znajduje się na 500m przed tzw. przepakiem w Kacwinie (miejsce, w którym można było zostawić swoje rzeczy przed biegiem). Padam na kolana, zanurzam głowę i stygnę w tej pozycji na dobre pół minuty. Następnie piję 3 kubki Kacwinianki i lecę na przepak.
Kuba, dokonałeś wielkiej rzeczy i pięknie to opisałeś. Mama 😘😘
Pingback: Jak zostałem Legendą Ultrajanosika? część 1 – downhillrunner.pl
ŁŁaaaaAAAaaaałł !!! Super wyczyn i super tekst ! Gratuluję, jestem pod wrażeniem. Kombinacja zdolności i umiejętności sportowca wyczynowego i świetnego pióra jest niezwykła.
P.S. Podoba mi się ustęp o gościu z długopisem 🙂
Sportowca amatora 😉 Dziękuję !
Pingback: Jak zostałem Legendą Ultrajanosika? część 1 - downhillrunner.pl
Pingback: Ultrajanosik Legenda rozłożony na czynniki pierwsze - garść ciekawostek dla statystyków - downhillrunner.pl